niedziela, 18 października 2009

Ucieczka z KL Auschwitz

Kilkanaście tygodni temu, poruszyłem sprawę ucieczek z KL Auschwitz, a rozpocząłem ten cykl o ucieczce bohatera z Chwałowic - Pawle Kożdoniu. Tym razem przedstawiam osobę byłego więźnia Kazimierza Piechowskiego i mimo, że jest gdańszczaninem, ta ucieczka jest czymś wyjątkowym i stale zadziwiającym pomysłowość organizatora owej ucieczki.
Kazimierz Piechowski urodzony w 1919 r. zamieszkały od drugiego roku życia w Tczewie – na Pomorzu, od najmłodszych lat zapalony harcerz. W swojej autobiografii „Byłem numerem” wspomina: „ ... miedzy szkołą a domem rodzinnym pochłaniało mnie harcerstwo. Byłem harcerzem ciałem i duszą, a bycie harcerzem znaczyło dla mnie wiele, znaczyło kochać swoją Ojczyznę.
Mając zaszczyt poznania Pana Kazimierza wiem, że to wyznanie jest bardzo szczere – prawdziwe. Harcerska miłość bliźniego i Ojczyzny, wartość patriotyzmu, emanuje od Niego po dzień dzisiejszy.
Wracając jednak do wątku życiorysowego Pana Kazimierza, od pierwszych tygodni okupacji hitlerowskiej, wraz z kolegą podjął próbę przedostania się na Węgry, aby następnie dostać się do Francji i tam się zaciągnąć do polskich oddziałów wojskowych. Niestety, przed granicą zostali ujęci przez niemiecki patrol i uwięzieni w więzieniu w Sanoku.
Już jednak w Sanoku byli wstępnie przesłuchiwani i torturowani, a potem przewiezieni do Krakowie – więzieni na Montelupich i w Nowym Wiśniczu. W jednym z pierwszych transportów tj. 20.06.1940 r. Kazimierz Piechowski trafił do KL Auschwitz, zarejestrowany w obozowej ewidencji jako więzień nr 918.
Tam, w KL Auschwitz, w obliczu zagrożenia śmiercią, niemal każdy pragnął za wszelką cenę wydostać się z tego piekła, więc wielu próbowało ucieczki – chociaż nie każda z ucieczek się udawała.
Wystarczyło, że podczas porannego apelu brakowało jednej osoby, esesmani rozpoczynali poszukiwania posługując się specjalnie wytresowanymi psami. Gdy zaś uciekiniera złapano – wracał do obozu z przyczepianym na plecach napisem: : „Hip, hip, hurra! Ich bin wieder da!“ („Hura! Hura! Znowu jestem z wami!)”, i ... prowadzono go wprost pod szubienicę.
Mimo to, po dwóch ciężkich latach pobytu w obozie, Kazimierz Piechowski wraz z czterema kolegami postanowił uciec z obozu, a była to najsłynniejsza, najbardziej brawurowa i spektakularna, udana ucieczka, i po której długo krążyły legendy wśród więźniów.
Inicjatorem ucieczki był Kazimierz Piechowski, a kolejnymi współuciekinierami byli: Józef Lempart nr ob. 3419 - księdzem z Wadowic, Stanisław Jaster nr ob. 6438 – warszawiak, Eugeniusz Bendera nr ob. 8502 – Ukrainiec - mechanik samochodowy. To Bandera podpowiedział sposób ucieczki, naprawiając samochody dla esesmanów i mając do nich łatwy dostęp. Próbując jakość naprawy, mógł bez obstawy objeżdżać teren wewnątrz obozu.
Bandera w maju 1942 r. otrzymał wiadomość, że jest przeznaczony na śmierć, że wyrok jest odłożony do zakończenia rozpoczętej naprawy samochodów, i zdradził Piechowskiemu zamysł ucieczki. Zaplanowali więc ucieczkę wspólnie, a plan ten miał wyglądać następująco: Uprowadzić niemieckie samochód – naprawiany przez Benderę. Ustalić, gdzie znajdują się magazyny z niemieckimi mundurami, bronią i amunicją - tym zajął się Piechowski. Dla uniknięcia ukarania przez władze obozowe innych współwięźniów (za rzekomą pomoc w ucieczce), Piechowski wymyślił stworzenie fikcyjnego komanda - Rollwagenkomando. Ponieważ jednak takie komando musiało liczyć minimum cztery osoby, dołączyli do tej grupy Józefa Lemparta oraz Stanisława Jastera. Termin ucieczki zaplanowali na sobotę po południu, gdyż wówczas esesmani wyjeżdżali na weekend i zostawiali tylko ściśle wyznaczonych strażników. Uciekli w sobotę 20.06.1942 r., samochodem komendanta obozu marki Steyer 220, przebrani w esesmańskie mundury.
Losy uciekinierów po tak spektakularnej ucieczce były następujące:
Ksiądz Józef Lempart ukrywając się do końca okupacji, wrócił do Wadowic i tam zginął tragicznie w 1947 r. pod kołami autobusu.
Eugeniusz Bendera, ukrywając się do końca okupacji, zamieszkał po wojnie w Warszawie. Zmarł w latach 70.
Stanisław Jaster wrócił do Warszawy do walki w szeregach AK, ale za jego ucieczkę ukarano jego rodziców – aresztowanych i wywiezionych do KL Auschwitz gdzie ojciec i matka zginęli. Stanisława Jastera AK oskarżyło o kolaborację z gestapo, został skazany na śmierć, a wyrok wykonali żołnierze AK w lipcu 1943 r.
Kazimierz Piechowski, do końca okupacji się ukrywał – podjąwszy pracę jako robotnik rolny na terenach wschodnich. Do rozwiązania AK walczył w oddziale „Garbatego”. W 1945 roku wrócił do Tczewa, do rodziców. Zapisał się na politechnikę, podjął pracę w fabryce, ale jako AK-owiec aresztowany przez UB i skazany na 10 lat więzienia. Wyrok odsiadywał w Gdańsku, Sztumie, Wronkach, pracował także jako więzień w kopalni. Zwolniony po siedmiu latach, ukończył politechnikę, a potem pracował jako inżynier. Nie wierzył w prawdziwość zarzutów stawianych Jasterowi. Wiele razy udowadniał w zeznaniach absurdalność tych oskarżeń.
Kazimierz Piechowski długo nie przyjeżdżał do KL Auschwitz. Stale prześladowały Go wspomnienia a raczej koszmary z KL Auschwitz, że był świadkiem odbywającego się w obozie ludobójstwa. Gdy przyjechał po raz pierwszy po latach do Auschwitz, pod Ścianą Śmierci stracił niemal przytomność - pracował tu w Leichenkomando, które zajmowało się wywożeniem trupów z pod „ściany śmierci”.