środa, 25 marca 2009

Czas patriotów cz. 2

Niemniej mi bliski ... jak mój ojciec. Zupełnie przypadkowo – po 60 latach dowiedziałem się, że ojciec wyjątkowo bliskiej mi osoby, miał przeżycia obozowe podobne jak mój ojciec. Zginał w Mauthausen–Gusen. Jemu więc poświęcam kilka słów w cyklu wspomnień o patriotach - o których pamięć winna trwać wiecznie.

KAMIEŃSKI KAZIMIERZ, pseud. „Śledź”,
Urodzony 4.04.1910 r. w Milówce pow. żywiecki, syn Karola i Anny z d. Wójtowicz. W latach 1911 do 1921 przebywał z rodzicami w USA. Po przyjeździe do Polski – gdy rodzice zamieszkali w Żywcu, w tej miejscowości uczęszczał do szkoły powszechnej, następnie do Gimnazjum im. M. Kopernika w Żywcu, kończąc je w 1928 r. W tymże roku, zgłosił się do służby wojskowej w Krakowie, a po odbyciu służby wojskowej, podjął pracę na poczcie w Katowicach, kończąc jednocześnie - wcześniej rozpoczęte studia w WSH w Krakowie.
W sierpniu 1939 r. wezwany na ćwiczenia wojskowe, lecz z ćwiczeń tych już nie wrócił - brał udział w kampanii wrześniowej (p. por. rezerwy piechoty) w 3 pułku psp Bielsko. W okolicach Lubelszczyzny dostał się do niemieckiej niewoli – internowany w Oflagu Nr XI/B na terenie Niemiec. Dzięki skutecznym staraniom rodziny, zwolniony do domu pod koniec 1939 r. Od 1940 r. pracował w Centralnej Targowicy w Mysłowicach. Zaangażował się w działalność ruchu oporu – w takich organizacjach jak: Polskie Siły Zbrojne, Polskie Oddziały Partyzanckie, Związek Walki Zbrojnej/AK, zostając komendantem ZWZ na miasto Mysłowice. Aresztowany wraz z siostrą Janiną 11.01.1943 r. - wskutek zdrady. Przewiezieni w transporcie zbiorowym do KL Auschwitz i tam osadzeni na okres śledztwa w bloku 2a. Po śledztwie, zarejestrowany w obozowej ewidencji jako więzień nr 104358 i wiadomo, że krótko przebywał w bloku 8a. Od 12.04.1943 r. w transporcie zbiorowym przesłany do KL Mauthausen i dalej do KL Gusen, gdzie z kolei zarejestrowano go pod nr obozowym 12248 (umieszczony w bloku nr 15). Zginął 8.07.1943 r. w zbiorowej egzekucji jaka odbyła się w KL Mauthausen - na 45 więźniach ze Śląska.

poniedziałek, 23 marca 2009

Reflkeksja o honorze, agentach UB, tzw. lojalkach ...

Opracowując materiały o byłych więźniach hitlerowskich obozów koncentracyjnych trafiam między innymi na takie relacje:
„Dora” (chodzi o osadzenie więźnia w obozie koncentracyjnym KL Dora-Mittelbau, miejscowość w Niemczech, okręg Halle) była prawdziwą podziemna fabryką. W rozbudowie znajdowały się ogromne tunele o nieznanym nam (w tym czasie) przeznaczeniu. W okresie gdy tam przebywałem - w podziemiach (4.12.1943 r. – 15.05.1944 r.), prowadzono roboty do przebicia Stolli B i C. Warunki były straszliwie ciężkie. Więźniów nie wyprowadzono w ogóle na powierzchnię ziemi. W całych tych tzw. halach - w przodzie, gdzie były nasze bloki mieszkalne, powietrze było nie do zniesienia. Przy niewystarczającej wentylacji szczególnie dokuczały smrody z podziemnych latryn i z prochu strzelniczego zużywanego do odstrzału urobku w drążonych tunelach. Za pomieszczenia mieszkalne służyły hale nr 42 i 43, położone prawie bezpośrednio przy prowadzonych robotach kamiennych, czyli w miejscu, gdzie i tak już niedostateczna wentylacja była najsłabsza. Dla załatwienia potrzeb fizjologicznych więźniów, przeznaczono u wejścia do hal sypialnych odpowiednie baseny, z których smród w połączeniu ze spalinami (od wybuchów strzelniczych) stwarzał okropną atmosferę. Z ilości około 5 tysięcy więźniów, codziennie umierało kilkadziesiąt. Ciężko chorych więźniów nie zostawiono na koi do czasu skonania, lecz już przed śmiercią związywano im ręce nad głową, wynoszono i układano na cementowej podłodze w hali - przy innych już zmarłych, albo konających więźniach. Były to warunki najgorsze, jakie tylko w ciągu mojego dwu i półrocznego „stażu” obozowego przeżyłem. Oczywiście, w tak piekielnych warunkach, w dzikiej obronie własnego życia, znacznie zmalała solidarność i koleżeństwo pomiędzy więźniami. Dosyć powszechne były kradzieże nawet tych marnych łachmanów więźniarskich, co w końcu doprowadziło do tego, że do spania nie rozbierano się wcale. Koi do spania nie było w wystarczającej ilości, więc w porze przed spoczynkiem, odbywały się regularne bójki o miejsce na koi. Przypominam sobie, że kiedyś przy szukaniu miejsca na koi dostałem drewniakiem w głowę, że aż spadłem z koi z mocno potłuczoną głowa i półprzytomny. Pomieszczenia oczywiście były zawszone, a do tego brudne koce i podarte ubrania więźniarskie. O myciu lub goleniu nie było mowy. Woda była, lecz tylko przy betoniarkach, a zbliżenie się do niej groziło utratą życia. Było kilkanaście wypadków, że więzień próbujący napić się lub zaczerpnąć trochę wody – został zabity. Praca wykonywana codziennie – także w niedziele i święta po 12 godzin na dobę, była bardzo ciężka, Odbywała się pod nadzorem wściekłych kapo oraz oprawców z SS. Przez pozostałe 12 godzin, miały miejsce apele i stójki 2 – 3 godzinne, czekanie na obiad składający się zawsze z „chudej” i jałowej zupy, a potem dalsze 2 – 3 godziny czekania na odbiór chleba. Pozostałe kilka godzin przeznaczone były na spanie przy dusznym i ciężkim powietrzu, urozmaicone bezskutecznym zwalczaniem wszy i szczurów.
Moje przykre refleksje - nie dawano tamtym więźniom styropianu by nie odczuwali chłodu od posadzki, żaden z tamtych aresztowanych nie podpisywał „układów” z gestapowcami by chronić własny tyłek lub członka rodziny. Gdy zaś jakiś pojedynczy osobnik dopuścił się takiej nikczemności, jednoznacznie nazywano go zdrajcą. Tamci aresztowani członkowie organizacji konspiracyjnych byli twardzi, nieprzekupni, chociaż w większości przypadków ich rodziny były faktycznie zagrożone lub natychmiast wywożone do obozów i skazywane na pewną śmierć.
Jak się to ma do owego kombatanctwa - stawiającego w jednym szeregu tamtych byłych więźniów z internowanymi z okresu lat osiemdziesiątych? Czyżby różnica była aż tak mała? Na domiar złego, z jakimż cynizmem trwa obrona tych, którzy dla własnych profitów, kariery czy wygodnego ustawieniu się w życiu, podpisywali UB-owcom owe „lojalki”.
Obrzydliwość - mówić w przypadku uwikłania w podpisywanie jakichś zobowiązań wobec UB-owców (nawet bez rzeczywistej współpracy), że ma to coś wspólnego z patriotyzmem lub porównywaniem się do męczenników, dla których świętością było owe „BÓG HONOR OJCZYZNA”!!!


niedziela, 15 marca 2009

Czas patriotów cz. 1

PUKOWIEC JÓZEF, pseud. „Chmura” i „Pukoc”.

[...Jeśli bowiem ktoś wszystko poświęcił dla idei, to uważa, iż wokół niego też wszystko dla idei poświęcone być musi...]
Prof. dr Antoni Kępiński Rytm Życia




Ilekroć zaistnieje możliwość, podkreślam wielki związek uczuciowy z moim rodzinnym miastem – Rybnikiem. Gdy więc opracowywałem dzieje harcerzy z Podbeskidzia, podkreślałem i tam powiązania z tymże rodzinnym miastem z którego pochodzi jakże wybitna osobowość – harcmistrz Józef Pukowiec, komendant Chorągwi Śląskiej w Katowicach. Na wzmiankę o Nim natrafiłem bowiem zupełnie przypadkowo, gdy przeglądałem udostępniony materiał otrzymany od Józefa Drożdża, który spotkał się z Józefem Pukowcem w sierpniu 1937 r. w Suminie, niedaleko Raciborza.
Tam bowiem, przy granicy niemieckiej, odbywał się kurs podharcmistrzowski, gdzie spotkali się obaj wymienieni druhowie (później ich drogi schodziły się kilkakrotnie – także w KL Auschwitz). Już wówczas wielu – także młodych patriotów, zatroskanych było o losy Polski wobec coraz liczniejszych i ostrzejszych napastliwości Niemców hitlerowskich. Władze harcerskie Śląskiej Komendy Chorągwi Harcerzy w Katowicach zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństwa grożącego Polsce ze strony niemieckiej, czego dowodem może być fakt, że już na wyżej wymienionym kursie harcmistrz Józef Pukowiec zalecał harcerzom naukę języka niemieckiego, by z wyprzedzeniem wsłuchiwać się w zamiary Niemców osiadłych od lat na śląskiej ziemi.
Wracając jednak do osoby Józefa Pukowca, trzeba wspomnieć o klimacie w jakim się wychowywał, jak na jego charakter oraz późniejsze zachowania wpływało nastawienie rodziców, rodziny i ludzi, z którymi się kontaktował od najmłodszych lat.
Wykorzystuję duży fragment z opracowania Szczepana Balickiego, przedstawiającego poruszony przeze mnie problem w ten oto sposób:
„Tradycje harcerstwa rybnickiego sięgają czasów plebiscytowych, kiedy grupa harcerzy brała udział w akcji propagandowej i ochronie polskich placówek, a następnie uczestniczyła w III Powstaniu Śląskim, odznaczając się chwalebnie w odbiciu z rąk niemieckich Huty „Silesia” na Paruszowcu. Drużyna harcerska znalazła się też na Rynku w Rybniku podczas powitania oddziałów Wojska Polskiego w lipcu 1922 r. Utworzony w roku 1923 Hufiec Rybnik stał się prawdziwą kuźnią autentycznego patriotyzmu i dobrze przygotował brać harcerską do tej ogniowej próby, jaką stał się okres II wojny światowej.
Podziemna praca harcerska rozpoczęła się już w październiku 1939 r., a młodzież i instruktorzy Hufca odegrali czołową rolę w działalności konspiracyjnej i walce zbrojnej z okupantem na terenie ziemi Rybnickiej, płacąc za to licznymi ofiarami. Toteż, gdy u schyłku lat sześćdziesiątych należało wybrać Hufcowi patrona, z długiego pocztu poległych harcerzy na czoło wysunęła się zdecydowanie postać harcmistrza Józefa Pukowca – człowieka umiejącego zarówno w pracy pokojowej, jak i walce z niemieckim najeźdźcą godnie realizować ideały Prawa Harcerskiego, wiernego Ojczyźnie aż do męczeńskiej śmierci.”.

*
Józef Pukowiec urodził się 14.09.1904 r. w Świętochłowicach, w rodzinie robotniczej. Patriotyczna atmosfera domu rodzinnego wywarła niezatarte piętno na chłopcu, upośledzonym przez garb, lecz obdarzonego ogromną siłą woli i otwartym - chłonnym na wiedzę umysłem. Zaangażowanie Józefa i jego braci w kolportaż polskich wydawnictw, bardzo niekorzystnie wpływało na stosunki wobec niego w niemieckiej szkole, skutkiem czego rodzina Pukowców przeniosła się ze Świętochłowic do Chwałowic koło Rybnika. Po ukończeniu szkoły Józef Pukowiec podjął się roli gońca w Komitecie Plebiscytowym, uczestnicząc w ten sposób w powstaniach śląskich, a po wyzwoleniu Śląska rozpoczął naukę w seminarium nauczycielskim, kończąc je w 1925 r. W tymże roku pojechał na kurs zastępowych do Mszany i kurs ten ukończył uroczystym złożeniem Przyrzeczenia Harcerskiego. Po roku pobytu w Baranowicach przeniósł się do Chwałowic, pracując jako nauczyciel i prowadząc równocześnie tamtejszą drużynę im. T. Kościuszki. W roku 1927 Józef Pukowiec objął funkcję komendanta Hufca Rybnik i pełnił tę funkcję do 1929 r. a po krótkiej przerwie kolejny raz od 1935 do 1938 r. W roku 1939 został komendantem Chorągwi Związku Harcerstwa Polskiego w Katowicach. W sierpniu 1939 r. utworzył Harcerską Służbę Pomocniczą, zabezpieczył archiwum Komendy, a po wybuchu wojny organizował działalność obronną drużyn harcerskich, przekształconych w Harcerskie Pogotowie Służby Wartowniczej. W październiku tegoż roku założona została przez Józefa Pukowca konspiracyjna komórka harcerska „Birkuty” na terenie Katowic. W następnych miesiącach opracowany został pod jego kierownictwem plan konspiracyjnie działajacego harcerstwa na Śląsku. Sam od tego czasu przyjmuje pseudonimy: „Chmura” i „Pukoc”. Redagował pisma konspiracyjne „Zryw” i „Świt”. Kierując pracą podziemnej Chorągwi Śląskiej, Pukowiec wszedł do sztabu okręgowego organizacji Siły Zbrojne Polski (SZP), a następnie Związek Walki Zbrojnej. Został jednak aresztowany przez gestapo 18.12.1940 r. i przekazany do KL Auschwitz.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, otrzymałem pamiętnik osoby bardzo zaangażowanej w ruchu oporu z Rybnika – wspomnienia Franciszka Żymełki, byłego więźnia KL Auschwitz, który tak oto przedstawia spotkanie w tymże obozie z Józefem Pukowcem:
[...]Tam w rogu sali kuli się na swoim łożu boleści Pukowiec - przeżywa dramatyczne chwile swego życia. Pukowiec nie jest wprawdzie chory, ale patriotyczne serca i przyjacielskie ręce tu na rewirze go zadekowały. Już wie, że dni jego życia są policzone. Wie, że w każdej chwili może zostać wywołany na sąd doraźny tysiącletniej Rzeszy, z którego nie wraca się nawet do Auschwitz. Podchodzą do niego i pytam czy potrzebuje pomocy. Patrzy na mnie swoimi wymownymi i smutnymi w tej chwili oczyma i powiada: „Kolego, jesteście z rybnickiego. Ja też. Kiedy wrócicie, a wierzę ba jestem pewien, że wrócicie proszę pozdrówcie moich znajomych i ziemię rybnicką od człowieka, który dla tej ziemi i Polski żył”. Mówicie kolego tak jakbyście jutro mieli być ściści - powiedziałem. „- Bo też tak będzie” – odpowiedział. „- Myślicie w czarnych barwach o przyszłości” – ja na to. „- Kolego wiem o sobie więcej niż wy. To samo wiedzą niestety Niemcy. Przez zdrajców idę na śmierć. Moje dni są policzone. Byłem harcerzem, ukochałem swoja ojczyznę Polskę, którą niestety nie wszyscy uważali za skarb największy, za źródło natchnienia i źycia. Giniemy na skutek niefrasobliwości, sobkostwa, politycznej bezmyślności naszych przywódców. Im zdawało się pewnie, że Polska jest dalej krajem, z którego można czerpać zyski i korzyści bez jakiejkolwiek szkody dla Ojczyzny. A przecież Polska była Ojczyzną przynajmniej dla naszego pokolenia”.
Patrzyłem na niego, na jego pokrytą rozpaczą twarz, na oczy zasnute mgłą żalu, boleści i nie znalazłem słów pocieszenia. Czy są jednak słowa zdolne dać pocieszenie, nadzieję pokrzepienie człowiekowi, który wie, że jutro już żył nie będzie? Takich słów nie uczono nas w szkole, chociaż uczono jak Ojczyznę kochać i jak poświęcać dla niej wszystko, nawet życie. Spojrzałem jeszcze raz na smutną twarz Pukowca i pomyślałem, że mimo tego smutku potrafi opanować wewnętrzne wzburzenie i zapanować nad nerwami w takiej chwili. Zastanawiałem się czy ja byłbym zdolny do takiego zachowania w chwili najwyższej próby. Nie potrafiłem na takie pytanie odpowiedzieć. A on rozważał w cichości ducha przeżyte dni i czekający go los, którego się domyślał i przeczuwał, ale któremu nie mógł zapobiec. Zabrany wiosną 1941 roku do katowickiego więzienia został przez Standgericht, czyli sąd doraźny, skazany na śmierś i ścięty toporem w 1942 roku. Nikt nie usłyszał jego słów „Niech żyje Polska”, które tak często padały w tym miejscu straceń w owym czasie, a które wypowiedział. Jestem o tym przekonany.[...]

W połowie stycznia 1941 r. przewieziono Józefa Pukowca do więzienia katowickiego i poddano nieludzkim torturom. Nie zdradził jednak żadnego nazwiska ani schematu organizacyjnego. Jego zachowanie w rękach oprawców było wyrazem postawy wyniesionej z rodzinnego domu i zachowanej do końca.
Oto Jego list, napisany w przeddzień egzekucji:

Kattowitz, 13.8.42 r.

Moi Najdrożsi!
List Wasz otrzymałem wczoraj. Serdecznie Wam wszystkim za życzenia dziękuję i pozdrawiam Was wszystkich po raz ostatni, życząc Wam wszystkiego dobrego, pogodzenia się z wolą Bożą. Schodzę pogodzony z Bogiem, spokojny, bez wyrzutów sumienia, bez poczucia wyrządzenia komukolwiek krzywdy, z myślą o Was Kochani Rodzice, o Was Bracia i Siostry. Jeśli Was któregokolwiek uraziłem przepraszam i myślę, że mnie także wszystko wybaczycie. Schodzę w przekonaniu, że wykonałem także obowiązki syna i brata ile to leżało w moich siłach. Kiedy list ten otrzymacie, mnie już nie będzie ale pozostanę z Wami. Proszę Was o modlitwę za biedną i grzeszną duszę moją. Testamentu pisał nie będę, bo wszystko co posiadałem, to gorące uczucia miłości dla Was, Braci oraz siostry a o nich wątpić nie będziecie. Marię pożegnajcie również. Luśkę jej córeczki, Waleskę i jej dzieci, Martę i dzieci, Annę, Szwagrów i wszystkich oraz ich dzieci. Rzeczy, które tu są możecie odebrać pod wskazanym adresem: 1) Zegarek, 2) parę butów, 3) ubranie szare, 4) płaszcz zimowy, 5) 4 koszule, 6) 3 gaci, 7) parę kapci, 8) 3 pary skarpetek, 9) 3 chusteczki do nosa, 10) 26,08 DM, 11) zeszyty i książki do nauki stenografii, 12) kapelusz szary, 13) kołnierz i krawat, 14) różaniec, 15) listy. Ostatni raz Was pozdrawiam, wytrwajcie w bojaźni Bożej, w myśli o ponownym połączeniu się w zaświatach na łonie Boga, w myśli o lepszym jutrze. Zostańcie nieugięci, niezłomni tym silnym ciosem do ponownego połączenia się. Prochy moje sprowadźcie i pochowajcie albo w Pszczynie lub w Ćwiklicach, jako pomnik wystarczy korona cierniowa.
Ostatnie pozdrowienia śle Wasz syn i brat
Józef

Treść listu, poruszająca nawet najbardziej zatwardziałe serca, wskazuje na hart ducha osobowości niezwykle zorganizowanej, wysoce religijnej, wiernej do końca swoim ideałom.
Nawet po latach byli współwięźniowie z KL Auschwitz – z bloku 14, wspominają wieczór wigilijny ze śpiewaniem kolęd, zorganizowany przez Józefa Pukowca.
Gdy jednak zapadł w Bytomiu wyrok w jego sprawie – kara śmierci, w dniu 14.08.1942 r., ścięcie gilotyną przerwało życie człowieka tak oddanego Bogu i Ojczyźnie.

Czas patriotów ...

Według Słownika Wyrazów Obcych PWN:
Patriota – człowiek kochający swoją ojczyznę i naród, gotów do poświęceń dla ich dobra.
Patriotyczny – właściwy patriocie, mający na względzie dobro ojczyzny; obywatelski.
Patriotyzm (od rzecz. patriota) – postawa społeczno-polityczna i forma ideologii, łącząca przywiązanie do własnej ojczyzny oraz poświęcenie dla własnego narodu – z szacunkiem dla innych narodów i poszanowanie ich suwerennych praw.
Przypominam te hasła, gdyż politycy doprowadzili do całkowitego zdewaluowania pojęcia „patriota”, gdy pozbyliśmy się autorytetów które mogły by dawać nam przykład moralności pod każdym względem, warto nawiązać do osób które dla naszej lepszej przyszłości przelewali krew kierując się jakże szczytnymi ideałami „BÓG, HONOR, OJCZYZNA”.
Podczas rozmów jakie prowadziłem zbierając materiały do książek, zaskakiwała mnie dowolna ich interpretacja owego pojęcia „patriota”. Znając przeszłość wielu moich rozmówców - nie byłych więźniów obozów koncentracyjnych, powoduje niesmak, że wówczas gdy Ojczyzna była zniewolona, w potrzebie, robili wszystko, by „się nie narazić”. Wstąpienie do jakiejkolwiek organizacji ruchu oporu, pomoc tym którzy na taką odwagę się zdobyli, nie wchodziło w rachubę, gdyż uważali to za potencjalne zagrożenie dla siebie i swoich rodzin. Teraz gdy nie ma zagrożenia, bezwstydnie opowiadają o swoich zasługach w tamtej ponurej przeszłości, o tym co by zrobili, gdyby okupacja trwała dłużej.
Poczułem się dotknięty gdy w geście „uznania” – że piszę o Akowcach, zaliczono mnie do grona ludzi o orientacji „prawicowej”. Według niektórych osób, prawo do wypowiedzi na pewne tematy związane z historią naszego kraju, mają ludzie z „wybranej” - „jedynie słusznej” opcji politycznej, niezależnie od tego, czy mają na ten temat coś do powiedzenia, czy też powielają jako „swoje” - zasłyszane gdzieś informacje (nie zawsze zgodne z prawdą) .
Jestem Polakiem, Ojczyzna ma dla mnie wartość nadrzędną. Bez względu na sympatie polityczne, staram się w sposób obiektywny przedstawiać fragmenty wydarzeń, jakie miały miejsce w mojej Ojczyźnie. Słuchając natomiast niektórych relacji na ten sam temat, brzydzę się, jak na przekłamaniach usiłuje się „zbijać” kapitał polityczny lub materialny. Cóż więc wspólnego z patriotyzmem ma „kupczenie” wydarzeniami z przeszłości. To, co politycy dzisiaj okazują swoją arogancją i absolutnym oderwaniem od zabezpieczania bytu narodu, zmusza do refleksji – co ci politykierzy maja wspólnego już nie z patriotyzmem, ale nawet pozorowaną uczciwością?

niedziela, 8 marca 2009

Ostateczna refleksja ....

[...]„mówić o Oświęcimiu ma znaczyć
nie przemilczać ludzkiej rzeczywistości
i to, że nic nie jest takie
i nic nie będzie takim
jakim przed Oświęcimiem było” [...]

fragment wiersza: Po Oświęcimiu,
autor: Peter Paul Wipilinger




Uklęknij i zapamiętaj -
ta ziemia jest święta -
to ziemia Oświęcimia.
...Te trzewiki małe
z nóżek obolałych
a włosy, krucze włosy
nie doczekały wiosny.
Te koce zimne - szare
szkielety przykrywały.
Uklęknij i zapamiętaj -
tu każde miejsce święte -
tu ziemia Oświęcimia.
Szeptały daremnie usta
po polsku, po rosyjsku -
o gospodi, o boże -
nie daj nam umrzeć -
pomóż!
Oświęcim, już Oświęcim -
Proszę wysiadać – słyszę –
Naprawdę był Oświęcim?
Jest – martwa odpowie cisza ... [...]

wiersz: OŚWIĘCIM
autorka: Maria Łotocka

Zdjęcie 17

Zwłoki uśmierconych przewożone były do krematorium – do spalenia. W przypadku ojca, Stanisława Sobika i Alojzego Siąkały, - ich ciała wracały niemal do symbolicznego miejsca, od którego rozpoczęła się Ich Golgota w KL Auschwitz!
„…Wieczny odpoczynek racz Im dać Panie …”!

Zdjęcie 16


Przez ta bramę z dziedzińca bloku 11 wynoszono martwe ciała i ładowano je na tzw. platformę - „rolwagę” dla której zaprzęgiem byli więźniowie, lub stojący przy bramie samochód.

Zdjęcie 15

Pod Ścianą Straceń, do której odwróceni byli twarzą, ostatnim ziemskim odgłosem był szczek karabinowego spustu. Padł strzał i … martwe ciało osuwało się na ziemię!

Zdjęcie 14

Po odczytaniu wyroku kary śmierci, w umywalni rozbierali się do naga. Z widocznych drzwi wychodzili po schodkach pod Ścianę Strąceń. To były ostatnie metry ich stąpania po ziemskim padole.

Zdjęcie 13

Wnętrze pomieszczenia bloku 11 w którym urzędował policyjny sad doraźny. Na krześle o podwyższonym oparciu siadał przewodniczący – pan życia i śmierci Górnego Śląska SS-Obersturmbannführer i nadradca rządowy (Oberregierungsrat) dr Mildner. W tym to pomieszczeniu wypowiadane były do więźnia słowa najbardziej okrutne „…kara śmierci!”

Zdjęcie 12

Złowieszczy blok nr 11 z którego mało kto wracał do świata żyjących. W nim spędzili ostatnią noc swojego życia. W nim jakże mocno rozmyślali o najbliższych …!
Na bloku 11 poddani zostali zwyczajowej procedurze rejestracyjnej, wyznaczono miejsca na pryczach.
Jaka była ta ich ostatnia noc?
Z całą mocą narzuca się tu ostatnia noc Chrystusa w Ogrójcu. W uszach dźwięczą słowa Jezusa wg św. Marka:
I odszedł nieco dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby – jeśli to możliwe – ominęła Go ta godzina. I mówił: Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to co Ja chcę, ale to co Ty (niech się stanie).

Zdjęcie 11

Ostatnia ich droga prowadziła „aleją brzóz" do bloku 11. „…drzewa w alei brzóz żegnały ich trzepotem liści…” – jak po latach wspominał współwięzień Karol Miczajka.
Oto inne wspomnienia Karola Miczajki z tej ich drogi do bloku 11 - "bloku śmierci":
[...] Poszedłem za nimi do „Schreibstuby”, gdzie czekało już kilku innych o podobnych numerach.
Wiedziałem, co ich czeka.
Odprowadzano wszystkich na blok XI. Idzie nas kilku w pewnym oddaleniu za nimi. Oglądają się, rzucają nam drobne przedmioty, które mieli przy sobie: zapalniczkę, cygarniczkę, pędzel do golenia…
Weźcie to na pamiątkę! Już się nie zobaczymy!
Jeszcze jedno spojrzenie, jeszcze jedno skinienie ręki, jeszcze jeden uśmiech, w którym był żal i łzy, a potem zaciśnięte zęby i głowa dumnie odrzucona do góry i ostatnie słowa do nas: Trzymajcie się! Pozdrówcie nasze żony i dzieci!
A potem ciężkie, żelazne drzwi zamknęły się z łoskotem, i ciężka sztaba żelazna podparła je z wewnątrz.
Widziałem Go po raz ostatni. Stach przestał żyć dla świata. Ta, o którą tak nieugięcie walczył, zażądała od Niego ofiary życia i krwi…


Zdjęcie 10

W dniu 24 czerwca 1943 roku, Jan Klistała (nr ob. 11912), Stanisław Sobik (nr ob. 107485), Alojzy Siąkała (nr ob. 109857) z Rybnika oraz kilku innych więźniów, wezwani zostali do Schreibstuby (blok nr 24), skąd w asyście blokowego odprowadzono ich na blok 11, gdzie dnia następnego stanąć mieli przed policyjnym sądem doraźnym.

Zdjęcie 9

Niemal naprzeciw bloków 15 i 16 usytuowane były baraki kuchni obozowej, a przy bramie wejściowej do kompleksu zabudowy kuchni, ustawiona była zbiorowa szubienica, na której wykonywane były pojedyncze lub zbiorowe egzekucje przez powieszenie. Droga między kuchnią a blokami, stanowiła główne miejsce zbiórek apelowych. Na apel poranny i wieczorny musieli stawać codziennie – niezależnie od pory roku, pogody i temperatury na dworze, warunków atmosferycznych. Także ciała zmałych lub zakatowanych więźniów były układane obok żywych – by zgadzał się stan liczbowy w chwili sprawdzanuia stanu osobowego danego bloku.

Zdjęcie 8

Opis jak przy zdjęciu nt 7.
jednak dodam w nawiązaniu do tamtego tekstu: To w bloku 15a przebywał mój ojciec po przekazaniu go do obozu. Stąd pisał do nas listy, tutaj rozmyślał o nas.
Trudno się dzisiaj połapać, gdzie stały piętrowe prycze, gdzie były ściany działowe i korytarz. Chodząc sztucznie utworzonym labiryntem oblepionym powiększonymi zdjęciami z różnymi scenami obozowymi, pytam prawie półgłosem: Tatuś, gdzie stała Twoja prycza, w którym miejscu przydeptywałeś posadzkę, ocierałeś się o ścianę?. Jak dotychczas żaden głos nie odezwał się do mnie, nie otrzymałem żadnego znaku…

Zdjęcie 7

Po przekazaniu na pobyt w obozie, ojciec zakwaterowany został w bloku 15a, inni więźniowie do innych bloków – według przeznaczenia do odpowiednich komand roboczych. Posługując się przykładem bloku mojego ojca, wejściem „z czoła” budynku - wchodzili więźniowie umieszczeni na parterze, natomiast na piętro (oznaczanym jako 15a) wchodziło się bocznym wejściem.

Zdjęcie 6

Dalej, prowadzeni byli wprost do piętrowego budynku z czerwonej cegły, oznaczonego „BLOCK No 2”. Wprowadzeni byli do jednej z dwóch sal na piętrze. Mężczyźni do sali z prawej strony korytarza, kobiety do sali z lewej strony. Blok ten oddany był do dyspozycji Wydziału II Politycznego (Abteilung II – Politische) gdzie przebywać mieli na okres śledztwa – przesłuchiwań. Ojciec przebywał tam od 13 lutego do 31 marca 1943 r.
[...] Kieruję się następnie do bloku nr 2 (oddanego wówczas do dyspozycji Wydziału Politycznego - Politische Abteilung), od którego – tak jak ojciec – tylu więźniów zaczynało swoją drogę męki w KL Auschwitz. Od tak dawna blok ten wypełniony jest przeraźliwą ciszą – stoi pusty, a ja mimo to słyszę wrzaski oprawców z SS i krzyki katowanych więźniów. [...]

Zdjęcie 5

Od bramy głównej szli drogą obok placyku przy baraku kuchni z drewnianą ścianą, gdzie było stałe miejsce dla zespółu obozowej – więźniarskiej orkiestry. Orkiestra przygrywała wychodzącym do pracy w komandom roboczym – wychodzącym poza terenem obozu, a także przygrywając powracającym z pracy. Orkiestra witała także wnoszonych martwych więźniów, zakatowanym przy pracy. Martwi – wnoszeni byli na plecach słaniających się ze zmęczenia i osłabienia współtowarzyszy niedoli – współwięźniów.

sobota, 7 marca 2009

Zdjęcie 4

W prawo od bramy głównej, ciągnęło się dalej owo podwójne ogrodzenie (lepiej widoczna mrzestrzeń między ciągami ogrodzenia) i ustawione przed nim tabliczki na słupkach metrowej wysokości „HALT – STÓJ”. Przymocowane druty ogrodzenia do porcelitowych izolatorów oraz wymalowany na tabliczkach znak wymownie ostrzegał, że ogrodzenie jest pod napięciem!

Zdjęcie 3

Przy bramie głównej rzucał się w oczy wiele znaczący napis nad wejściem do obozu: ARBEIT MACHT FREI.

Zdjęcie 2

Drogą wzdłuż podwójnych ciągów ogrodzenia z drutu kolczastego, a zabudowaniami warsztatów z drugiej strony, prowadziła od miejsca „rozładunku” przy Krematorium - do bramy głównej do obozu. (Podwójne ogrodzenie w tym sensie, że między jednym a drugim ciągiem ogrodzenia z drutu kolczastego, znajdowała się ok. 3 m. wolna przestrzeń).

Zdjęciowy mini album KL Auschwitz

Zdjęciowy miniprzewodnik Golgoty w KL Auschwitz, przez którą przechodzili rybniczanie aresztowani 11-13.02.1943 r. Niestety, mój ojciec - Jan Klistała, wujek - Stanisław Sobik oraz ich kolega Alojzy Siąkała, przechodzili przez taką Golgotę dosłownie. Większość miała szczęście, że nie pokonywali drogi od Schreibstuby - do bloku 11.

Zdjęcie Nr 1.
Aresztowanych w Rybniku w dniach jw. (ok. 60 osób), w dniu 13.02.1943 r., przewieziono samochodami ciężarowymi wprost do KL Auschwitz, gdyż w więzieniu śledczym w Mysłowicach panowała epidemia tyfusu. Dokładnie o godzinie 14:00 samochody zatrzymały się w pobliżu Krematorium I. Przy wrzaskach i wulgarnych wyzwiskach SS-manów, musieli zeskakiwać ze skrzyń załadowczych samochodów i ustawiać się piątkami w kolumnę.

czwartek, 5 marca 2009

... jeszcze kilka zdań poświęconych Ojcu

W krótkich informacjach na blogu, nie jestem w stanie wyrazić odczuć jakie do dzisiejszego dnia przetrzymuję w sercu jak relikwie. Wiekszość myśli uzewnętrzniłem w moich opracowaniach o ojcu - w moich książkach. Ilekroć jednak odwiedzam Muzeum Auschwitz-Birkenau, od bramy głównej ogarnia mnie narastające uczucie smutku i pokory wobec nieszczęść i tragedii ludzkich, jakie miały miejsce w obozie. Podświadomie próbuję się wczuć (chociaż w minimalnym stopniu) w Golgotę jaką przechodził tam mój ojciec i wielu innych więźniów ...
Staram się być jak najczęściej przy bloku 15. To w bloku 15a przebywał mój ojciec po przekazaniu go do obozu. Stąd pisał do nas listy, tutaj rozmyślał o nas. Kieruję się następnie do bloku nr 2 (oddanego wówczas do dyspozycji Wydziału Politycznego - Politische Abteilung), od którego – tak jak ojciec – tylu więźniów zaczynało swoją drogę męki w KL Auschwitz. Od tak dawna blok ten wypełniony jest przeraźliwą ciszą – stoi pusty, a ja mimo to słyszę wrzaski oprawców z SS i krzyki katowanych więźniów. Kawałek dalej, za krematorium, pozostały fundamenty po drewnianym baraku, w którym poddawano ich brutalnym torturom podczas przesłuchań. Przystaję na chwilę przy bloku nr 24, gdzie mieściła się „Schreibstuba”, po czym opuszczam wzrok i skręcając w prawo, podążam w kierunku bloku 11. To była ich ostatnia droga…
Jak to jest, kiedy idzie się w przekonaniu, że śmierć jest tak nieuchronna? Czy bezsilność wobec wydanego wyroku powoduje zwątpienie w Opatrzność Bożą, czy też umacnia wiarę i nadzieję, że tamten świat, po drugiej stronie, będzie lepszy, uczciwszy, sprawiedliwszy?
Przez otwartą na oścież wielką żelazną bramę wchodzę na dziedziniec bloku 11 – pod Ścianę Straceń. Składane są tu niezliczone ilości kwiatów, palą się znicze, odmawiane są żarliwe modlitwy za dusze zakatowanych. Wierzę, że prośba: „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie” – została spełniona, że każdy z Nich spoczywa w Swoim Bogu!
Otrząsam się z napływu jednych myśli i odczuć, by poddać się uporczywemu napływowi innych. W którym miejscu stał ojciec, zanim padł strzał w tył głowy? Gdzie osunął się na ziemię? Czy wypływająca strużka krwi zostawiła jakiś ślad i znak dla mnie? Odchodząc, powtarzam po raz kolejny: „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie”. Kieruję się jeszcze do wnętrza bloku nr 11. Ogarnia mnie mrok podziemia – przeraża ciężka żelazna krata, cele z przysłoniętymi okienkami wychodzącymi na dziedziniec. Ilekroć przebywałem tutaj we wcześniejszych latach, zadawałem sobie– nurtujące mnie pytanie, w której z tych cel przebywał w ostatnią noc swego życia mój ojciec? Po latach dowiedziałem się, że nie był w celi gdzie Maksymilian Kolbe, ani w tej z wyskrobanym przez skazańca na ścianie Ukrzyżowanym Chrystusem, że spędził tę ostatnią noc w jednej z sal na parterze bliku 11.
W drodze powrotnej wchodzę jeszcze na chwilę na piętro bloku nr 15. Urządzono tu wystawę, która zupełnie zatarła ślady warunków, w jakich przebywali więźniowie. Trudno się połapać, gdzie stały piętrowe prycze, gdzie były ściany działowe i korytarz. Chodząc sztucznie utworzonym labiryntem oblepionym powiększonymi zdjęciami z różnymi scenami obozowymi, pytam prawie półgłosem: Tatuś, gdzie stała Twoja prycza, w którym miejscu przydeptywałeś posadzkę, ocierałeś się o ścianę?. Jak dotychczas żaden głos nie odezwał się do mnie, nie otrzymałem żadnego znaku…

Mój ojciec Jan Klistała – więzień KL Auschwitz nr obozowy 111912

Od wczesnego dzieciństwa zmuszony byłem wypowiadać się o swoim ojcu w czasie przeszłym. Gdy 11.02.1943 r. GO aresztowano za działalność w konspiracyjnej organizacji ZWZ/AK – miałem 7 lat. Jakże jednak utrwaliły się w mojej dziecinnej pamięci głos, wygląd, ruchy i sposób zachowywania się ojca! Z poskładanych wspomnień o NIM - wyłoniła się postać człowieka prostego, skromnego, bardzo uczciwego i uczuciowego, dobrego męża i bardzo kochającego ojca, a w pracy koleżeńskiego, sumiennego i cenionego fachowca. Był człowiekiem honoru i oddanym patriotą. Jakże mocno kształtowało to moją psychikę! Dorastałem z poczuciem wielkiej satysfakcji, że ojciec mój był pozytywnie oceniany.
I znowu westchnię ... – że nie obdarzył mnie Wszechmocny darem poetycznego wysławiania się, więc wykorzystam wiersz autora którego nie znam, ale tytuł wiersza jest odpowiedni ...

Mojemu Ojcu
Ukryty w cieniu krzyża
pełgającej lampki
poczekam, aż wszyscy odejdą...
Bolesnym doznaniem
przywołam myśli Twoje,
zaklęte milczeniem
konarów dębu,
w niemym krzyku
szeleszczących pod
stopami liści...

poniedziałek, 2 marca 2009

... W dniu Twoich imienin Matko moja

Któż nie słyszał wspaniałej pieśni pod tym tytułem – w wykonaniu Bernarda Ładysza. „Moja Matko ja wiem, wiele nocy nie spałaś, gdym opuszczał swój dom, aby iść w obcy świat ..........”.
Wzruszenia, nostalgię wywołują słowa o Tej, która od pierwszych chwil życia dawała nam gwarancję największej serdeczności, opieki i troski. Może właśnie z perspektywy przeżytych lat, wielu życiowych przygód i doznań, bardziej niż w młodości to słowo „Matka” i odczuwanie ich znaczenia, staje się tak bardzo znaczące!

Nie obdarzył mnie Wszechmocny darem poetycznego wysławiania się, więc wykorzystam wiersz „Matka” – Joanny Suck:
Może, gdy będziesz stary
Dopiero zrozumiesz, co znaczy matka,
co oznacza dom, gdy jej troskliwa ręka
w świata obcym tłumie
nie poprowadzi ciebie
do bezpiecznych stron.
Gdy już cię nie obroni,
Nie zdoła zapobiec,
Do serca nie przytuli.
Gdy przyjdzie ten czas,
Wtedy dopiero człowiek
Naprawdę rozumie,
Co znaczy matka
Dla każdego nas.
[...]„Mamusia”, - tak zwracaliśmy się do Niej z bratem od momentu, gdy Ta właśnie mamusia nauczyła nas wymawiać pierwsze słowa, aż po ostatnie dni Jej życia - do 22.08.1985 r. Było w tym określeniu zawarte osobiste i najserdeczniejsze uczucie do naszej rodzicielki, niezależnie od tego, czy komuś postronnemu zwrot ten wydawał się zbyt zdrobniale wymawiany, lub używany z dziecinnego nawyku.[...]

I ... chciałoby się nie rozstawać z refleksjami o matce, o tym ile Jej zawdzięczamy, czy zawsze potrafiliśmy odwdzięczyć się właściwie za Jej uczucie ......

Co ci dam?
Za to Mamo, że noc w noc czujnie strzeżesz
kolorowych i spokojnych mych snów;
za to, Mamo, że Ci zawsze mogę wierzyć,
że rozumiesz mnie nawet bez słów;
cóż Ci dzisiaj mogę za to dać, Najdroższa Mamo?
Po jednym kwiatku za noc każdą nieprzespaną,
po jednym kwiatku za każde zmartwienie,
po jednym kwiatku za płynące z Twych rąk ukojenie.
Za każdą Twoja zmarszczkę – jeden kwiat
i jeden za każdy siwy włos.
Pod nogi trzeba by Ci rzucić cały świat,
wszystkie kwiaty na ogromny stos.
Wiersz Co Ci dam – Maja Waszak

Twój - Jurek